piątek, 26 stycznia 2007

biała, biało, biały...


Piątek, po 2 egzaminach... i nie ma się z kim napić. Czasami tak jest ze jedynym
partnerem do picia jest lustro, a nawet go brak, nie mam nawet lustra, czasami to i dobrze.
Sesja... najgorsze jest to ze osoba bliska nie ma wtedy czasu, zresztą
co się dziwić śpi po 3godziny na dobę, czasami po 10godzin na tydzień
... no ale co wymagać od 4roku chemii. Ma być ciężko i jest...
byle do końca sesji i w góry, narty, ogień w kominku i razem.
W końcu dłużej.
Kolejny kieliszek, biała woda rozgrzewa, popić można herbatą,
sprzed kilku godzin, zostało trochę w kubku, w jej też,
ale piję i tak by się nie obraziła.
Czasami są dni ze człowiek ma ochotę, nawet gdy sam jest w domu.
Po całym przesranym dniu na uczelni, po jakiś cudacznych
zaliczeniach, gdzie niektórzy nie wiedzieli jak zapisać pytanie...
„pani profesor a jak się pisze te Project Finance?” kurwa ludzie...
Kolejny poszedł za zdjęcie Rishy, ładne, w jej stylu, mocne czernie,
dobry kadr, mocne punkty fajnie rozplanowane i głębia...
jakby zawieszona w otchłani codzienności i nierealności, takie pragnienie
każdego, być tu lecz odsunąć się poza. Może nie każdego.
Już mi ciepło. Jezu jak tam sypało, trzeba kupić samochód.
Bo zawsze ten zasrany autobus ucieknie...
Ale spędzenie z bliska osobą 30minut nawet w przejściu
podziemnym po tygodniu nie widzenia się jest cudowne.
Nie widziałem nawet końca rynku idąc, piękna mamy białą zimę,
cały rynek pokryty na biało... nawet dziewczyny rozdające
bony na drinki w kapeluszach meksykańskich pasowały do krajobrazu.
Muzyka z wieży cicho szepcze dźwięki z Białego Kieślowskiego,
niebieski był piękny, Kieślowski byłby wspaniałym fotografem,
niesamowicie czuł światło. Może dziś też obejrzę.
Biała w kieliszku wygląda tak spokojnie.
Konec tych pierdół i tak nie wiem po co to piszę... dla jakiegoś spokoju, dla tego by coś było... cholera wie.

Brak komentarzy: